Gdy koledzy z SZWLA zachęcali mnie do udziału w biegu Kortza na „Bukowym” to myślałam sobie, że przesadzają. Przecież to bieg przełajowy! Na 10 km po prostym to i owszem, ale żeby po górkach tak biegać? Skakać? Co to, to nie! Ale minęło trochę czasu, w butach mi kilometrów przybyło i odważyłam się. A co! Co prawda miałam lekki stres: co będzie jak nie dam rady? Przecież to jest jedna pętla i nie ma jak zejść z trasy, przerwać. Ale nic to! Kiedyś trzeba się odważyć. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą telefon… gdybym się zgubiła i nie dogoniła reszty biegaczy. Pierwszy mój bieg Kortza przypadł na 20 stycznia 2013 r. Było biało, śnieg trochę straszył. Start i poszło. No tak, ostrzegali koledzy… „na początku są górki, oszczędzaj siły”. Górki i owszem, ale w pewnym momencie to mnie zatkało … tego się nie spodziewałam. To mój Mount Everest! Jaka ta górka jest okazuje się dopiero na jej szczycie … Jednak nie taki diabeł straszny jak go widzimy ;)). Dobiegłam do końca, sił nie zabrakło, a i ze zmęczenia nie padłam. Dużo radości sprawiło mi ukończenie tej trasy. Polecam wszystkim wątpiącym w siebie biegaczom. W ostatnich dwóch biegach na „Bukowym” (20 stycznia i 17 lutego 2013 r.) udział wzięli koledzy z SZWLA: Agata Kaczmarczyk, Stasiu Kaczmarczyk, Tomek Sosin i autorka tekstu.
[opr. Joanna Kostrzewa]
|